Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

2020-10-31 Szybki szmal

Jedyne wyjście, poprzednia książka Ryszarda Ćwirleja sprawiła, że zacząłem kręcić nosem na propozycje przesyłane do recenzowania przez Wydawnictwo MUZA i wierciłem dziurę w brzuch sympatycznej pani Katarzynie: ”Ćwirelja mi dajcie! Ćwirleja! Więcej Ćwirleja!” I gdyby nie wiek, waga, odległość, Covid-19 i zdecydowanie heteroseksualne upodobania, rzuciłbym się z chusteczką na Ryszarda z Ćwirlejów drąc się wniebogłosy, że „mój ci on”. Moje jęki zostały wysłuchane i dosyć szybko pojawiła się kolejna pozycja wielkopolanina i to z podkomisarz Anetą Nowak w roli głównej.

Rzeczona podkomisarz ukończyła już studia prawnicze i szkołę policyjną w Szczytnie i pełna wiary i nadziei zameldowała się w Komendzie Wojewódzkiej w Poznaniu. Ku jej zaskoczeniu, czeka tam na nią nowy szef i rozkaz przeniesienia do Szamotuł. Nie za karę - broń Cię panie Boże! Raczej w ramach „merytorycznego wzmocnienia zasobów kadrowych prowincjonalnej jednostki Policji” – ależ ja uwielbiam taką nieśmiertelną urzędniczą nowomowę. Zanim jeszcze pani podkomisarz zdąży się rozpakować, dostaje sprawę podeszłego wiekiem wisielca, któremu ktoś prawdopodobnie „przyszedł zrobić samobójstwo”.

Tymczasem Mariusz Błaszkowski, mentor i promotor naszej bohaterki, który w wyniku tych samych ruchów kadrowych dostał ”kopa w górę” do CBŚP, nadzoruje polsko-niemiecką operację śledzenia grupy przestępczej, zajmującej się przerzutem narkotyków z Berlina do podpoznańskiej wsi. Tam, opodal Szamotuł, w szczerym polu, w gospodarstwie niczym niewyróżniającego się nieszkodliwego pijaczka, wyrósł nagle nowoczesny magazyn, a próbujący dotąd zapić się na śmierć Karol Mędrek stał się wspólnikiem i prezesem polsko-niemieckiej firmy.

Równolegle toczące się wątki wydają się być tak odległe jak „ojciec Dyrektor” i naczelny redakcji przy Czerskiej, a jednak… Zgodnie ze starą sprawdzoną regułą śledczych i detektywów, jeśli zbyt mocno skupiamy się na tym, czego szukamy, nie dostrzegamy tego, co znajdujemy. I choć brakujące elementy układanki znajdują się w zasięgu wzroku, to klucz do zagadki schowany jest głęboko w przeszłości, w aktach dochodzenia związanego z pożarem wronieckiego sierocińca z 1984 r. z czasów tuż po wojnie polsko-Jaruzelskiej. Dokopywanie się do prawdy głęboko zagrzebanej w pamięci osób powiązanych z tragedią, jaka się wówczas wydarzyła, przypomina obieranie cebuli. Każda kolejna warstwa wzmaga silne pieczenie i wilgoć w oczach, a bezmiar peerelowskiego bezprawia, legimityzowany działaniami osób do dziś obecnych w życiu publicznych, przeraża i poraża. Równie porażające są następstwa tego bezprawia, z którymi przyjdzie się zmierzyć naszym bohaterom blisko cztery dekady później.

Podobnie jak w przypadku Jedynego wyjścia bawiłem się świetnie. I mógłby przepisać każde słowo z ochów! i achów! które wtedy napisałem. Akcja zasuwa jak poznańska lokomotywa po tytuł w latach świetności Lecha. Momentami jest zabawnie, momentami poważnie, cały czas barwnie i soczyście i… „nagle świst, nagle gwizd”, a ściślej mówiąc zgrzyt. I zamiast „para buch”, by wprawić koła w ruch, to kij w szprychy i piasek w tryby, łyżka dziegciu i „cały misterny plan w… jak mawiał Siara Siarzewski. Bo oto Ćwirlejem pisarzem zawładnął Ćwirlej felietonista, komentator polityczny. W efekcie nie więcej chyba niż 5 tysięcy znaków na 500 stronach sprawiło, że mocno zraziłem się do autora. A szkoda. Już zdążyłem oswoić się z myślą, że kolejne powieści kryminalne będę oceniał w „ćwirlejach”, bo jako autor kryminału Ryszard Ćwirlej po raz kolejny sprawdza się i to bardzo. W ocenianiu pozostanę jednak przy gwiazdkach, a kolejne Ćwirleje chyba sobie daruję – przynajmniej na razie.