Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

LC59 - To ja byłem Vermeerem

„Bo to nieprawda, że tylko nieliczni cenią doznania, które daje sztuka. W końcu każdego, kto ugania się za kobietami interesują sztuki piękne”. Ryzykowny cytat jak na dwumiesięcznik dla kobiet? Pozornie tak. Pozornie, ponieważ niewielu mężczyzn może równać się z autorem tego stwierdzenia w atencji oddawanej zarówno kobietom, jak i malarstwu. Mam tu na myśli zarówno prawdziwe kobiety, jak i prawdziwe malarstwo, a nie „idiotyczny chaos plam, chlapnięć i smug napaćkany przez beztalencie, które rości sobie prawo do bycia abstrakcjonistą”.

Ten cytat też z Waldemara Łysiaka, ale niemal identyczne stanowisko w kwestii „prawdziwego malarstwa” miał bohater książki Franka Wynne To ja byłem Vermeerem. Rozkochany w dziełach starych mistrzów Han van  Meegeren urodził się, aby być artystą. Niestety, urodził się pięćdziesiąt lat za późno. W 1889 roku, kiedy przyszedł na świat w historycznym, hanzeatyckim Deventer, w sztuce właśnie umierał realizm. Wkrótce impresjonizm miał przejść w postimpresjonizm, potem w nabizm, a następnie w fowizm. W ciągu następnych trzech dekad świat artystyczny elektryzowały takie pojęcia, jak wortycyzm, suprematyzm i biomorfizm. Przed pierwszą indywidualną wystawą Hana objawili się dadaiści z ich antysztuką i wyznaniem wiary w absurd, nonsens, przypadek i chaos. A zanim pierwszy obraz Hana zawisł w haskiej Kunstzaal Pictura, w świecie sztuki wydarzyło się tyle, że w konsekwencji biały pisuar uznany został za „najbardziej znaczące dzieło sztuki współczesnej” (Fontanna, Marcel Duchamp). 

VAN MEEGEREN BYŁ ZAJADŁYM KRYTYKIEM wszelkich nowinek i aberracji współczesnej sztuki. Nawet do malowania używał wyłącznie samodzielnie robionych farb, opartych na starych recepturach, zamiast produkowanych przemysłowo odpowiedników. Jego różnorodna w formie (akwarele, obrazy olejne, rysunki, szkice węglem), ale konserwatywna, klasyczna w wykonaniu sztuka, wsparta znakomitą techniką, zapewniła mu status lokalnej gwiazdy. Jednakże o wartości dzieł sztuki nie decyduje uznanie odbiorców, ale akceptacja kuratorów. Druga indywidualna wystawa Hana okazała się porażką, a recenzje czołowych krytyków były druzgocące. Oczywiście nie bez znaczenia był fakt, że artysta przyprawił wcześniej rogi jednemu z najwybitniejszych krytyków sztuki w kraju. Tak czy owak, dotknięty do żywego van Meegeren poprzysiągł zemstę na niechętnym mu i niedoceniającym go środowisku. Jego koniem trojańskim miał zostać Johannes Vermeer van Delft. I tu zaczyna się właściwa opowieść Franka Wynne, bowiem Han van Meegeren był dość znanym holenderskim malarzem, ale tylko jednym z wielu mu podobnych. To zbyt mało, by poświęcać mu biografię, ale też to jedno zdanie wyjaśnia wszystko. Otóż Wynne, nie bez racji, twierdzi, że „prawdziwą schedą pozostawioną światu przez Meegerena jest wątpliwość”. Ano dlatego, że okazał się geniuszem i autorem jednego z najbardziej spektakularnych fałszerstw dzieł sztuki w dziejach świata (tych ujawnionych – nieujawnione wciąż, być może, uznajemy za autentyki).

MASYKOT PRZYGOTOWANY Z OŁOWIU I CYNY daje olśniewającą żółć. Nieczyszczone i palone ochry  odpowiadają za brąz i czerwień, a do najkosztowniejszej wśród kolorów ultramaryny niezbędny jest lapis-lazuli. Van Meegeren wiedział, jakich składników używać, aby uzyskać właściwe kolory. Wiedział również, czego  potrzebuje dla swojego przedsięwzięcia. Pierwszą rzecz posiadł w stopniu perfekcyjnym. Technika i technologia malarska nie miały przed nim tajemnic, czy w sposobie ruchów pędzla, czy w doborze materiałów, od blejtramu i płótna poczynając, na własnoręcznie wyrabianych farbach kończąc. Opanował nawet sztukę „postarzania dzieł” przez „wypalanie” obrazów w samodzielnie skonstruowanym piecu. Uzyskiwał dzięki temu właściwą fakturę pęknięć farby i odpowiednie ich zabrudzenie. 

Druga kwestia, to wybór „właściwego”, pożądanego artysty. Odkryty ponownie po niemal dwóch wiekach  zapomnienia Vermeer nadawał się do tego celu znakomicie. Jak mało który z XVII-wiecznych malarzy holenderskich pobudzał wyobraźnię pasjonatów i krytyków na całym świecie. Niewiele było o nim wiadomo, a jeszcze mniej o jego dziełach. Vermeer sygnował zaledwie połowę swoich obrazów, a żadnemu nie nadał nazwy, którą można udokumentować, więc z biegiem czasu tytuły wymyślali handlarze i kolekcjonerzy. Współcześnie Vermeerowi przypisuje się autorstwo trzydziestu pięciu dzieł, sto lat temu mówiono o pięćdziesięciu. Wyobraźmy sobie, że nagle „cudem” odnajduje się jakiś nieznany wcześniej obraz, stanowiący na przykład swoisty łącznik pomiędzy wczesnym okresem twórczości Vermeera a okresem dojrzałym... Pozostałe składniki nie należały do van Meegrena, one czekały tylko, aby z nich właściwie skorzystać. „ (...) Żaden krytyk nie potrafiłby się oprzeć odkryciu jakiegoś obrazu, który konkretyzowałby długo pielęgnowaną teorię. Fałszerz musi jedynie wyczuć najgłębsze pragnienia takiego krytyka i spełnić je (…). Świat pragnie być oszukiwany”. Jest popyt, jest podaż. Prawa rynku są bezwzględne, a „od czasu, gdy ludzkość gromadzi upragnione przedmioty dla ich szczególnej historii, piękna czy odzwierciedlenia geniuszu, istnieje fałszerz z drwiącym uśmiechem gotów zaspokoić to pragnienie”

JAK TO SIĘ SKOŃCZYŁO? ZAPRASZAM DO LEKTURY, to pasjonująca, znakomicie napisana opowieść i szkoda psuć przyjemność z samodzielnego jej poznawania. Han van Meegeren, fałszerz wszech czasów, nie nadaje się oczywiście na bohatera szkolnych czytanek. Osobiście jednak – podobnie jak autor – pełen jestem uznania dla jego geniuszu i rozumiem rozterki, jakie nim targały w obliczu procesu sądowego, a groziła mu nawet kara śmierci. W 1945 roku został aresztowany za sprzedaż bezcennego skarbu narodowego – obrazu pędzla Vermeera – marszałkowi III Rzeszy Hermannowi Göringowi. Jedyną możliwą karą za zdradę była właśnie śmierć. Han van Meegeren gnił w zimnej, wilgotnej celi więziennej, nie mogąc i nie chcąc wydobyć z siebie dwóch prostych słów, które dałyby mu wolność: jestem fałszerzem. Wynne przestrzega przed łatwym ocenianiem bohatera swojej książki. Przypomina, że „fałszerstwa są niezmiennie portretami ludzkich pragnień” i to my – społeczeństwo – zgadzamy się na fałszowanie rzeczy, których najbardziej pragniemy. To fakt. Żyjemy w świecie fake-newsów, a postprawda została uznana słowem roku 2016 przez szacowne grono Oxford  Dictionaries. Brytyjski wydawca słowników zdefiniował je jako „okoliczności, w których fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwoływanie się do jej emocji i osobistych przekonań”. Mówimy postprawda, aby nie powiedzieć kłamstwo, a przecież to znaczy to samo. A Han van Meegeren „był Vermeerem”, bo chcieliśmy, żeby nim był. 

Czytaj cały Magazyn Lady's Club nr 2 (59) 2019