Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

LC63 Aprajsing zbootowanego lapka

Współpraca ze znakomitym lifestylowym magazynem (każda okazja dobra, aby przypomnieć o sobie Naczelnemu), to oczywisty powód do satysfakcji. Z drugiej strony jest to równie oczywisty wyzwalacz stresu i napięcia, bo regularnie, w terminie, należy przesłać do redakcji tekst. Nie byle jaki tekst, tylko TEKST!
Pierwszą linią frontu jest oczywiście Naczelny, drugą – jeszcze ważniejszą – grono szanownych fanów LC. To najbardziej obiektywna weryfikacja, z jaką miałam do czynienia. Więc zawsze jest lekki niepokój. Tematów do poruszenia jest oczywiście tyle, ile torebek i butów w wyśnionej garderobie. Nam, kobietom, nieobce jest jednak uczucie pewnej bezradności, które dopada nas w chwili, gdy należy dokonać wyboru – prawda? Przejdźmy zatem do wstępnej selekcji tematów: „Kryzys polityczny w Belgii 2007‒2011”, „Rozwój ruchu komunistycznego w Albanii w I połowie XX wieku”, „Przegląd rodzajów ściegów angielskich”, „Kambium trachealne naczyń wiązowa…” Trach! Tego nawet mój laptop nie  wytrzymał. Zastygłam z rękami nad klawiaturą, czekając na cud, ale ciemny ekran wyświetlał jedynie odbicie mojej bezbrzeżnie zdziwionej twarzy. Wyjrzałam przez okno. Sąsiad walczył z opadłym listowiem, kurier szukał miejsca do zaparkowania, a kocur z pobliskiego domostwa czaił się na rodzinę srok, które uwiły sobie gniazdo na drzewie przed domem. Nasz pies nawet nie uniósł łba, a rybki w akwarium... Wróć! Nie mamy akwarium. Ok, to jeszcze nie to – świat wciąż trwał. Wróciłam myślami do komputera i przypomniałam sobie uniwersalne panaceum na większość kłopotów z elektroniką: Weź go z palca. Wzięłam, nawet trzy razy! I nic. Upsss... Syna nie ma, zresztą jego „nadgryzione jabłko” nie nadaje na tych samych falach, co ja. Mąż również w terenie. A ja „w lesie” z felietonem. No przecież nie będę stukać na maszynie – pomyślałam i zachowałam się niczym „Siara” Siarzewski z filmu Machulskiego: Memory, fajf, dzwonię. 

– No cześć, siostra, streszczaj się, bo mam za minutę kola w kejsie brifa i muszę estymować tajmingi do timu – usłyszałam.
– Rany boskie! Co będziesz robił? – zapytałam niespokojnie.
– Jak co będę robił? Nie mam czasu, dawaj mi swoje ISIU, bo będę się musiał zwrapować, wrzucę na holda albo dam call back później – odpowiedział.
– A możesz po prostu oddzwonić? – zapytałam nieśmiało.
– No przecież mówię – i rozłączył się. Chwilę dochodziłam do siebie, trawiąc komunikaty w nieznanym mi języku. Postanowiłam zrobić sobie herbatkę i poczekać. Na wszelki wypadek spróbowałam jeszcze dwa razy z palca. Nie pomogło. No cóż. 30 minut później oddzwonił. To znaczy miałam call back.
– No teraz cię słucham, rimajdnąłem pokemonom dedlajny, jestem cały twój. Co się stało?
– Powiem ci, ale rozmawiaj ze mną po polsku – niemal widziałam oczami wyobraźni, jak wzruszył ramionami po drugiej stronie. – Komputer mi nie działa – dodałam.
– Tyle zdążyłem wymyślić sam, po co miałabyś do mnie dzwonić o tej porze? – odparował z lekko wyczuwalnym wyrzutem.
– No nie działa. Pisałam sobie i działał, a teraz przestał, nagle mi wszystko zgasło, a pojutrze muszę oddać tekst.
– Pojutrze? To czego mi gitarę zawracasz w piątek przed lunchem? Myślałem, że to jest ASAP i masz zapgrejdowany dedlajn. Zajrzę do was wieczorem, się zobaczy. 
– Ale, ale... – zaczęłam mamrotać.
– Żadne ale! Ty, a masz prąd? – zapytał nagle.
– Jaki prąd?
– No elektryczny, w gniazdku – sprecyzował.
– Robisz ze mnie kretynkę? – zapytałam podejrzliwie.
– Weź wrzuć luźne gumy, dziewczyno. Brak prądu, niepodłączony kabel i rozładowana bateria od odpowiadają za 90% problemów z hardłerem. Mówię ci to jako ajtimen z dwudziestoletnim stażem. Sprawdź bezpieczniki, a potem upewnij się, czy twój laptop jest podłączony do prądu, bo może rzeczywiście siadła ci bateria. – No dobra, sprawdzę, a jeśli to nie to? – Jeśli to nie to, nie wytłumaczę ci przez telefon. Nic nie poradzę, póki go nie zobaczę. 
– Naprawdę nic nie możesz pomóc w tej chwili – zapytałam niemal rozpaczliwie.
– Nie mogę i módl się, żeby to był brak prądu, bo taka nagła awaria mogła na przykład spowodować aprajzing bedsektorów na hadedeku i trzeba będzie zapuścić mu niski format, a wcześniej czeka nas biforek z beekapem danych. Zabawimy się w Master or servant, jak u Depeszów.
– Czy ty mnie obrażasz? – nadąsałam się na wszelki wypadek.
– No co ty, staram się uzmysłowić ci, że przyczyn może być wiele. Jak cię lubię i tak nie zrozumiesz. Si yaa! Będę wieczorem – rozłączył się, a ja zostałam jak Himilsbach z angielskim, a właściwie z jakimś innym „obcym językiem”. 
Nie trzeba było jednak zabaw w Panów i niewolników, nie trzeba było bootować lapka, ani uruchamiać nowej wersji programu flashującego. Przyczyną w istocie był prąd, a dokładnie awaria listwy zasilającej i rozładowanie się baterii. Ta sytuacja nasunęła mi pewną refleksję, związaną ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia. Komunikujemy się ze sobą, używając tak wielu różnych języków, że momentami przestajemy się rozumieć. Mówimy dużo, często, o wszystkim. Mówimy cokolwiek, żeby się ślina w gębie nie zagrzała (jak prawił imć Zagłoba). Mało tego – jesteśmy przekonani, że wszystko co mówimy z siłą karabinu maszynowego dociera do naszego odbiorcy. Komunikujemy się, a nie rozmawiamy. Rozmowa zakłada akcję i reakcję, mówienie i słuchanie. W wigilię podobno nawet zwierzęta mówią ludzkim głosem. Może warto wykorzystać tę okazję, aby znów usłyszeć naszych bliskich? Może warto samemu przemówić ludzkim głosem?
Wesołych Świąt!

Czytaj cały Magazyn Lady's Club nr 6 (63) 2019