Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

LC64 Gwiazdki

Większość studniówkowych zabaw już za nami. Studniowe odliczanie ruszyło z kopyta jak francuska jazda pod Waterloo. Z perspektywy dzisiejszych maturzystów byłoby lepiej, gdyby ta szarża zakończyła się inaczej niż atak francuskich kirasjerów na flandryjskich wzgórzach, który skończył się koszmarną klęską Napoleona.

Czas na krótką zabawę w skojarzenia. Szarża to oczywiście atak kawalerii, ale również dawne określenie wyższego stopnia wojskowego. Wyższe stopnie wojskowe szczycą się zaś pagonami zaopatrzonymi w gwiazdki.  Pomijając tę z czapki krasnoarmiejca, gwiazdka to piękne, na ogół dobrze kojarzące się słówko. Takie ciepłe, przyjemne, jasne i świąteczne. Czy to Gwiazdka przynosząca prezenty w okresie Bożego Narodzenia, czy gwiazdka z nieba, symbol wymarzonego podarunku, czy gwiazdka z telewizyjnego serialu – wszystkie one budzą w nas pozytywne odczucia. Okazuje się jednak, że dla części młodych ludzi gwiazdka kojarzy się z czymś koszmarnym. Szczególnie gdy występuje w zestawieniu z lekturą szkolną.

Sto dni przed maturą to okres podobny do ogłaszanych co jakiś czas końców świata. Uaktywniają się wtedy wszelkiej maści „znafcy” i prorocy, wieszczący prawdy objawione, jedyne i ostateczne. Przedmaturalny koniec świata następuje co roku, więc w mediach społecznościowych prym wiodą złote pomysły na to, jak zaorać maturę i porady typu „matura w weekend”. Nie martw się, nie ucz, nie czytaj żadnych lektur, kup nasze wydawnictwo za … zł i przygotuj się do matury w tydzień… Okropieństwo! Z jednej strony mam nadzieję, że te „apele” trafiają w próżnię, z drugiej – skoro z roku na rok jest ich więcej – zaczynam się poważnie niepokoić o stan umysłowy młodzieży. Od lat wpajam uczniom, jak ważne jest czytanie i dlaczego powinni czytać lektury. Nie będę tych argumentów powtarzać, bo mądry je zna, a głupiemu i traktatu nie wystarczy. Zwrócę za to uwagę na rolę, jaką w zachęcaniu do czytania powinni odgrywać rodzice. 

Skoro jutro to dziś, tyle że jutro, a wychowanie dziecka zaczyna się dwie dekady przed jego urodzeniem, powinniśmy spojrzeć w lustro i odpowiedzieć na pytanie: co zrobiliśmy w tej sprawie? Czy nasze dzieci widziały nas przy czytaniu? Co czytaliśmy im w dzieciństwie? Czy podsuwaliśmy książki, które powinny przeczytać, bo kiedyś i dla nas były ważne? Czy rozmawialiśmy z nimi o tym, co do przeczytania zadano im w szkole? Możemy nie czuć się na siłach wspierać naszych latorośli w chemii, fizyce, matematyce czy w egzotycznych językach obcych, ale mówimy o języku polskim, o naszym ojczystym języku. To język kształtuje nas od najmłodszych lat, to dzięki niemu funkcjonujemy w społeczeństwie, to dzięki niemu jesteśmy świadomymi (bądź nie) odbiorcami i współtwórcami kultury i tradycji. I naprawdę nie myślę o omawianiu zagadnień z nauki o języku, czy też meandrów światopoglądowych krakowskiej bohemy z przełomu XIX i XX stulecia. Nie, od tego jest szkoła. Chodzi o rzeczy proste, aby na przykład zachęcić do przeczytania Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Wyjaśnić, czemu trza być w butach na weselu i o co chodzi z Chińczykami, którzy trzymają się mocno. Wspólnie obejrzeć jedną z wielu adaptacji albo – to już wyższy poziom – obejrzeć również Wesele Smarzowskiego i poszukać kontekstów.

Rodzice i literatura wypełniają (w pewnym zakresie) te same zadania. Uczą, bawią, mówią o przeszłości, niosąc przestrogi na przyszłość, przekazują wartości moralne i godne naśladowania wzorce. Weźmy na ten przykład tego „nudziarza” Wokulskiego. Jego losy to doskonały pretekst do tego, aby porozmawiać o wartościach. O tym, co w życiu ważne, o naszym kompasie moralnym, może o miłości? Stach Wokulski i panna Izabela z Łęckich to postaci, przy których większość dzisiejszych serialowych bohaterów wygląda jak z papier-mâché. Czytanie to nie jest bierne pochłanianie kolejnych stron tekstu. Czytając interpretujemy go, przetwarzamy, przepuszczamy przez siebie i przez swoje doświadczenia. Pamiętam taki cytat z powieści Miłoszewskiego: Fajnie było przeczytać Mistrza i Małgorzatę w liceum, ale zazdroszczę tym, którzy mają to dopiero przed sobą. Czytając razem, rozmawiając o tym, co czytają nasze dzieci, poszerzamy ich perspektywę o nasze spojrzenie, stajemy się w ten sposób współtwórcami tego odbioru, a tym samym wpływamy na myśli i emocje, które lektura wywołuje.

Że co? Zbyt wiele wymagam? Tych demonizowanych lektur z gwiazdką jest raptem 8 w programie liceum i 5 w gimnazjum. Trzynaście lektur, w tym BajkiTreny i Bogurodzica, które cegłami przecież nie są. 

W mojej ulubionej stacji radiowej, szczęśliwie bardzo odbiegającej od komercyjnego chłamu w eterze, trafiłam niedawno na wywiad z Bardzo Mądrą Panią z wieloma tytułami, która mówiła o naprawdę ważnych rzeczach dotyczących wychowania młodzieży. I nagle zaczęła wychwalać zalety świadomego parentingu. Czar prysł! Najpierw myślałam, że się przesłyszałam. Potem, kiedy przekonałam się, że jednak nie – kokardy mi opadły. Naprawdę potrzebujemy PARENTINGU zamiast swojskiego rodzicielstwa? Z kolejną chwilą przyszła mi jednak myśl – a dlaczego by nie? Jeśli efektem uprawiania tegoż parentingu będzie wspólny lecturing, to proszę bardzo. W tym konkretnym przypadku gotowa jestem przyznać, że cel uświęca środki.

Czytaj cały magazyn Lady's Club nr 1 (64) 2020