Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

LC66 Morowe Panny Sierpniowe

Od czego tu zacząć? Od sierpnia, który obdarza nas latem i ciepłem w takich ilościach, jakby chciał zrekompensować wcześniejsze perturbacje pogodowe? A może od słownika? – bo „morowe” to słówko rzadko używane i kojarzyć się może tak z hartem ducha, jak i z groźną zarazą? Mogę też zacząć od „panien”, które w tym tekście będą dla mnie kategorią zbiorczą, w której zmieszczą się i matki, i żony, i kochanki nawet. Zrobię tak: odrzucę wszelkie następstwa wynikające z użycia brzytwy Ockhama i zacznę od... Nie, nie od Bacha, od Schulza. Od Brunona Schulza

Dla mnie, która już od ponad dwóch dekad na różne sposoby, prośbą i groźbą, zachęca młodzież do odkrywania piękna rodzimej literatury, Opowiadania Schulza to „oczywista oczywistość”. Z tym większym zaskoczeniem odkryłam go na nowo, a to za sprawą mojego męża, który kilka lat temu lekko „oczadział” na punkcie twórczości drohobyczanina. Szczególnie „wałkował” opowiadanie zatytułowane Sierpień. Na tyle skutecznie, że każdego roku półmetek wakacji przywołuje w mojej pamięci ten fragment: Ogromny słonecznik, wydźwignięty na potężnej łodydze i chory na elephantiasis, czekał w żółtej żałobie ostatnich, smutnych dni żywota, uginając się pod przerostem potwornej korpulencji. Ale naiwne przedmiejskie dzwonki i perkalikowe, niewybredne kwiatuszki stały bezradne w swych nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach, bez zrozumienia dla wielkiej tragedii słonecznika. Piękno języka, plastyczność, niemal dotykalność, ogromne emocje... Mogę tylko po raz kolejny zachęcać do samodzielnego sięgania po magiczną prozę Schulza. Niezależnie od tego ten Sierpień i każdy inny sierpień przywołują u mnie wspomnienia innych, równie pięknych kwiatów, które jednak, inaczej niż u Schulza, nie stały bezradne (…), bez zrozumienia dla tego, co się wokół nich działo. Tak, myślę o tych Pannach Sierpniowych jak kamienie na szaniec rzuconych. Najbardziej znane to te, które pamiętamy z 63 dni wielkiego zrywu polskiej stolicy przeciwko niemieckiej (i sowieckiej) zarazie. Po latach zapomnienia i pomijania, wraz z powstaniem warszawskim wróciły do zbiorowej pamięci. Panny z pokolenia, o którym pisał Eugeniusz Małaczewski, prorokując w opowiadaniu Koń na wzgórzu, że nadejdzie nowych ludzi plemię. Panny jak malowane, piękne, młode, uśmiechnięte, bez pardonu mordowane przez niemieckich żołnierzy, mimo opasek z czerwonym krzyżem na ramieniu. Panny symboliczne, nie mniej niż chłopiec w zbyt dużym poniemieckim hełmie z biało-czerwoną opaską. Ale były i inne „panny sierpniowe”, bo ten piękny, słoneczny sierpień, kiedy złote ściernisko krzyczy w słońcu jak ruda szarańcza, w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze, a strąki nasion eksplodują cicho jak koniki polne (...) domagał się o ary, aby odprawiać swoją wielką pogańską orgię. I składały tę ofiarę obficie panny, matki i żony polskie, siostry i ciotki, przyjaciółki i sąsiadki. Składały ją wielkimi czynami i cichym dobrem budując prawdę, wiarę, nadzieję i miłość. Czy to w obliczu bolszewickiej nawały w sierpniu 1920, czy w heroicznym oporze Sierpnia ’44, czy w codziennej orce szarego peerelu rozświetlonego Sierpniem ’80. To one, Panny Sierpniowe, ale i styczniowe, i listopadowe, i wrześniowe, to one pisały wielką, piękną polską historię. Może i nieprzypadkowo wywodząca się z greki „historia” jest rodzaju żeńskiego. I nie ma potrzeby, w odniesieniu do nas, kobiet, bezmyślnie nazywać ją „herstorią”, dokonując gwałtu na języku, na rozumie i na pamięci tych Panien Polskich, którym winniśmy najwyższy szacunek