Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

Dniówka 001 - Raptowny fartu brak

Eugeniusz DĘBSKI, Raptowny fartu brak, Wydawnictwo: Fabryka Słów, Lublin 2009, okładka miękka, str. 528.

Uwielbiam takie tajemnice. Jeżeli – jak powiedział Javier Cercas – „praca nad powieścią jest jak podróż w nieznane”, tak dla mnie książka nieznanego mi autora jest właśnie taką pełną tajemnic eskapadą… To trochę jak loteria, trochę jak hazard. Rzadko jednak ryzykuję pełna pulę. Najczęściej otwarcie jest dosyć mało kosztowne – bo z koszyka z tanią książką – i jako takie niesie ze sobą określone ryzyko. Płacąc „normalną” – horrendalną – cenę za książkę, raczej unikam ryzyka. Przeceny i promocje sprawiają, że podejmuję grę, albo jak kto woli, kupuję bilet w nieznane.

Na razie mam umiarkowane szczęście, bo głównie trafiam na pełne niespodzianek, fascynujące albo co najmniej mało nużące wyprawy, choć „all inclusive w baraku” zamiast obiecywanych luksusów też mi się niestety zdarzył (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/29807/statek-smierci/opinia/8408849#opinia8408849; http://lubimyczytac.pl/ksiazka/116476/gabinet-osobliwosci/opinia/6979858#opinia6979858)

Takim właśnie biletem w nieznane była książka o przewrotnym – jak na zachętę do podróżowania – tytule „Raptowny fartu brak”. Kupiłem, odstała swoje na półce, oczywiście bezpośrednio przed lekturą nie przeczytałem notki z tyłu okładki… i poszło.

Same zaskoczenia. Pierwsze to takie, że trafił mi się pakiet krótkich wycieczek, zamiast jednej, długiej – na co wskazywały rozmiary książki – podróży. „Raptowny…” to po prostu zbiór opowiadań i - wierzcie bądź nie – ostatecznie dotarło to do mnie dopiero po kilku „rozdziałach”. Przy czwartym lub piątym opowiadaniu, uświadomiłem sobie, ze teraz nie ma już najmniejszych szans, aby te wszystkie wątki zbiegły się gdzieś w jedna akcję. Poczułem się oszukany, ale za chwile przyszła refleksja. Zaraz, zaraz chłopie… kupiłeś imprezę „last minute” w budzie na targu z transportem lotniczym za 1 zł - czego można było oczekiwać. Tym bardziej, że jak się okazało, na obwolucie autor lojalnie informował z czym będę miał do czynienia. Gwoli ścisłości – ku mojemu kolejnemu już zaskoczeniu – stwierdziłem, że ten sposób podróżowania może sprawiać mi całkiem sporą frajdę, tym bardziej, że oferta biura E.Dębski to naprawdę bardzo szeroki wachlarz atrakcji. Czegóż tu nie ma. 

Lubicie rollercoster? No to jazda! Bo już tytułowe opowiadanie niesie ze sobą wrażenia porównywalne z miejscówką w pierwszym wagoniku kolejki górskiej. Lucky Szczęściarz z super giwerą wydaje się być idealnym kandydatem na bohatera powieści. Zrządzeniem losu trafia na planetę Jol-C, gdzie wszystko co żyje poluje na ludzi a najgroźniejsze są Kolbobumy. Jedyna nadzieja dla niego to bystre oko, szybka ręka i stary, zgryźliwy, mocno upierdliwy środek lokomocji, którym Luck przemierza górską przełęcz.

Tymczasem Jadraydon Hutterecci - Cesarz Dziennikarzy, gwiazda wielu publikatorów i prezenter najpopularniejszego programu Sieci IMI, z błogosławieństwem samego Ministra Informacji leci na Sakramencką Dziwkę. To znaczy, to nie znaczy, że jest napalony na niesamowicie wyjątkową Damę o dosyć swobodnych obyczajach, ale zmierza do więzienia położonego w najczarniejszym z czarnych zakątków galaktyki, aby przeprowadzić wywiad z Łasicą, tj. Gentisem Metsegonem specem od ucieczek.

Potem natykamy się na Kita, Martinsona i Babuschkę tworzących zespół pilotów Floty Dalekiego Patrolu. Okazuje się, że „Kolacja na koszt szefostwa” może okazać się „Bronią obosieczną” o czym przekona się „Much” ale „Pasożyt” już nie.

Przy okazji „Krachu operacji „Szept Tygrysa” razem z dowodzącym fregatą Maratem Bodo wpadamy na 84 sekundy w tajemnicze pole o niezwykłych właściwościach i budzimy się nadzy w przestrzeni kosmicznej na lewo…, nie, na prawo od jedynego modułu statku, który jakimś cudem ocalał i sobie leci… obok.

I tak przez cały czas. Wciąż jeszcze podświadomie szukałem jakiegoś wspólnego mianownika, usiłowałem łączyć wątki, znajdować podobieństwa aż do momentu kiedy pojawił się pan Ponseloy i jego adept Anytymon Smith i przeraziła mnie, ale tak naprawdę mnie przeraziła „Bomba DEMONA” a opowieść definitywnie rozpadła się na wiele historii. O DEMONIE nie napiszę nic. Niech każdy spróbuje „rozbroić” tę Bombę samodzielnie. Uprzedzam tylko, że  w perspektywie są jeszcze Święty Mikołaj, Gandalf w Trójkącie Bermudzkim i Kraina zaginionych bajtli. Uff… sporo tego.

Z zamieszczonej wewnątrz okładek informacji wynika, że nakładem Fabryki słów ukazało się już 15 książek Eugeniusza Dębskiego. Czy sięgnę po nie? Nie wiem. Dziś nie potrafię się jednoznacznie zdeklarować. „Raptowny fartu brak” zaspokoił – chyba na długo - moje łaknienie tego typu literatury. Przeczytałem i już. Ale niektóre z opowiadań zamieszczonych w tym tomie, to prawdziwe perełki. A Bomba DEMONA to prawdziwa BOMBA!