Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

Dniówka 002 - Smokobójca

Tomasz PACYŃSKI, Smokobójca, 2009. oprawa miękka, s. 392

Zaliczyłem drugą dniówkę w Fabryce Słów. W trakcie pierwszej towarzyszył mi Eugeniusz Dębski z jego „Raptownym brakiem fartu”. Na towarzysza drugiej wybrałem sobie „Smokobójcę” Tomasza Pacyńskiego i jakkolwiek między pierwszą a drugą „dniówką” minęło już ponad osiemnaście miesięcy odniosłem wrażenie, że wiele się w Fabryce nie zmieniło. Ale to wcale nie wada. Kolejka górska o której wtedy pisałem wciąż działa bez zarzutu i daje sporo frajdy z obcowania w wytworami kombinatu. Nauczony doświadczeniem nie oczekiwałem literatury przez wielkie „eL” ale chciałem zabawy przez wielkie „Zet” i absolutnie się nie zawiodłem. Co prawda nabywając „Smokobójcę” znów szykowałem się na soczystą, grubą powieść a otrzymałem „półpowieść” i trzy świetne – moim zdaniem – opowiadania, ale… może zacznę od początku. 

Tytułowym pogromcą jaszczurów jest szlachetny sir Roger z Mons, dumnie obnoszący na swych znakach sylwetki kilkunastu smoków, którym pomógł definitywnie rozstać się z nudną średniowieczną Europą kierując je do Krainy Wiecznych Łowów. Sposoby jakich się imał wskazywać mogły, że nieobce mu był rady zawarte w ulubionej także przeze mnie „Sztuce Wojny” tajemniczego Sun Tzu. Owszem, można by próbować złośliwie sprowadzić je do swojskiego powiedzenia: „jak dają to bierz, jak biją to uciekaj” ale byłoby to zbyt wielkie i niesprawiedliwe dla naszego bohatera uproszczenie. Kiedy już naprawdę nie było innego wyjścia sir Roger potrafił poradzić sobie równie dzielnie i mężnie z plującym ogniem gadem, jak i ze zgotowanym mu przez rozzłoszczoną wiedźmę niespodziewanym zaproszeniem do alkowy… księcia. Ach, te kobiety.

To ostatnie– między innymi - doświadczenie skłoniło szlachetnego rycerza z Mons do udania się na granice cywilizowanego świata, gdzie autor zgotował mu równie atrakcyjne przygody. Najpierw trafił do zagubionej wśród lasów i jezior komturii krzyżackiej, gdzie właśnie braciszkowie dochodzili do siebie po jatce, jaką kilka dni wcześniej zgotował im pewien narwany Mazur doszczętnie demolując jadalnię i jej wyposażenie a potem – poszukując godnego siebie zajęcia, czyli jakiegoś smoka - udał się do stolicy dziwnego kraju, gdzie podobno – u podnóża królewskiego zamku – bestia zażywała nienależnych jej przecież wywczasów.

Nieraz śmiałem się głośno czytając i odnajdując w historii opowiadanej przez Pacyńskiego, cytaty ze znanych od dziecka podań, legend i powieści. Śmiech zamarł mi na ustach natychmiast po tym jak rozpocząłem drugą część książki. Już pierwsze zdania opowiadania „Komu wyje pies”, które dało tytuł temu mini zbiorkowi, wyrwało mnie brutalnie z dosyć frywolnego i beztroskiego nastroju. Powiało grozą i klimatem niczym z klasycznych slasherów. I tu autor zgrabnie operuje znanymi nam doskonale motywami wielokrotnie już wykorzystywanymi przez różnego rodzaju twórców. 

Wycie psa towarzyszy przemierzającemu hrabstwo Nottingham płatnemu walijskiemu zabójcy a kolejne dwie historie widzimy oczami kuzyna jegomościa z Cheshire i nieprzerwanie uśmiechającej się księżniczki. Jest groźnie i tajemniczo na tyle, że o towarzyszącemu czytaniu pierwszej części książki rozbawieniu możemy definitywnie zapomnieć.

Opinię piszę z perspektywy profana, bo zapewne wielbicielom tego typu literatury nazwisko autora mówi wszystko, mnie zaś nie mówiło nic. Tomasz Pacyński nie żyje już od dziewięciu lat, ale jak wyczytałem w krótkiej notce biograficznej, zostawił po sobie co najmniej dwie powieści i całkiem sporo opowiadań. „Smokobójca” jest dla mnie wystarczającą zachętą, aby się za nimi rozejrzeć i przeczytać.