Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

Dniówka 004 - Ołowiany świt

Michał GOŁKOWSKI - Ołowiany świt, 2013, oprawa miękka, s.432 

Fabryka Słów - dniówka numer cztery… i znowu jest dobrze. Piszę „znowu” ponieważ z trzeciej dniówki się urwałem. Prysnąłem gdzie pieprz rośnie i ani myślałem wracać na Wydział „Wielkiej Księgi Potworów”, ale o tym w innym miejscu. Czwartą dniówkę rozpoczął „Ołowiany Świt” i jakkolwiek szare niebo o poranku nie należy do moich ulubionych widoków, ten „… świt” zwiastował – jak się okazało - całkiem interesujący dzień. A na początku nie było to wcale takie oczywiste. Jak zwykle dotychczas, wejściówkę do Fabryki wygrzebałem w koszu w jakimś markecie za całe 6,99 PLN, zachęcony postacią stalkera na obwolucie, Czarnobylem i bardzo dobrymi doświadczeniami z przeczytanych dotychczas powieści post-apo, składających się na polskie wydania Uniwersum Metro 2033. Wyprzedzając to co chcę napisać zdradzę, że za kolejną książkę Gołkowskiego stanowiącą drugą część cyklu S.T.A.L.K.E.R. nie wahałem się wydać prawie czterdziestu złotych.

O Autorze nie wiedziałem nic. Facet ze zdjęcia na tylnym skrzydełku okładki, opakowany w moro, chustę na głowie, ładownice i nagolenniki, z giwerą, której nie powstydziłby się komandos z legendarnej gry Doom wzbudził we mnie mieszane uczucia. Pozer – pomyślałem w pierwszej chwili, ale garść informacji o nim zaciekawiła mnie. Z wykształcenia lingwista, z zamiłowania historyk wojskowości na co dzień tłumacz kabinowy, zafascynowany Czarnobylem, i w końcu prawdziwy stalker. No, no – pomyślałem tym razem - sprawdźmy co ma do opowiedzenia - i rozpocząłem wędrówkę po zamkniętej strefie z facetem o swojsko brzmiącym imieniu: Miś, Misza czyli po prostu Michał, nazwanym tak na cześć autora jak sądzę. O tym, że to raczej nie są wspomnienia przekonujemy się już w pierwszym rozdziale opisującym wyprawę do tego co pozostało z Mleczarni po Drugiej Awarii. Nie do końca byłem gotowy na to z czym spotkam się czytając, w związku z czym stada zombiaków w strzępach mundurów białoruskiej armii wprawiły mnie w niejakie zakłopotanie, ale brnąłem dalej. Początkowo było trudno, nie – to niewłaściwe słowo, było dziwnie. Podążając za bohaterem miałem chwilami wrażenie, że czytam opis jakiejś gry. Takie młode, trzynastoletnie, przemądrzałe „prawiemetrosiemdziesiąt” co pęta się po naszym domu, z politowaniem wyjaśniło mi, że to nie jest żaden opis tylko „solucja”. No niech będzie, więc miałem wrażenie, że czytam solucję: wejdź na rampę, przebiegnij 50 kroków, uważaj na okno w połowie dystansu, padnij, przeładuj shootguna, dwa strzały w wyrwę w murze, sprint na drugą stronę podwórza, drabinka, korytarz na pierwszym piętrze, uważaj!!! Anomalia… przeładuj, zmień broń na automat, długa seria w ciemny zaułek i bieg…. i tak przez dłuższy czas. A po co to? Żeby zdobyć jakiś plecak po gościu co utknął w rurze i zebrać jakieś dziwne artefakty. Zerknąłem na spis treści. Kolejne rozdziały to odpowiednio: Szkoła, Wieża, Most, Bocznica – no to się wpakowałem. Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie zapisać na straty kolejną z dniówek w Fabryce. Ale przy tym wszystkim poczułem się zaciekawiony. Nie wiedziałem czego szuka Misza, po jaką cholerę łazi po tych dziwnych miejscach, co to była Druga Awaria, skąd te cholerne zombi, a już prypeć kaban – taka lokalna, endemiczna wersja prosiaka i tuszkan – królik zabójca, całkiem zbiły mnie z pantałyku.

Autor konsekwentnie trzyma karty „przy orderach” i nie daje podejrzeć swoich atutów. Tak trochę przy okazji, jakby mimo woli zaczynamy dowiadywać się więcej o Misiu, o tym skąd się wziął w zonie, o jego towarzyszach tworzących Grupę, a tym co naprawdę wydarzyło się w 1986 roku i prawie równo dwadzieścia lat potem. Maleńkie te puzzle i skąpo ich na stalkerskim szlaku, ale ładnie się układają. Gołkowskiemu udało się stworzyć spójny, bardzo ciekawy obraz słynnej czarnobylskiej zony i społeczności stalkerów. Nie szukałem żadnego drugiego dna, jakiegoś głębokiego przesłania o losie świata wystawianego wciąż na próbę przez nieodpowiedzialnych przedstawicieli gatunku homo sapiens, nie skupiałem się na analizie psychologicznej bohaterów czy też na próbach rozumienia motywów ich postępowania. Wydaje mi się, że nie taka była też intencja autora. Dla mnie ta książka to kawał soczystego mięcha, przede wszystkim świetna zabawa, ale i kapitalnie rozegrane stereotypy narodowe w postrzeganiu się nawzajem braci Słowian (Miś jest jedynym Polakiem w grupie obywateli różnych krajów wchodzących kiedyś w skład byłego sowieckiego imperium). Najlepsze – moim zdaniem - fragmenty książki to te kiedy w Zonie pojawia się postsowiecka wersja Lary Croft, świetnie wyposażona – również przez naturę – dziennikarka, córeczka – ważnego – tatusia. Kobieta jak pięść do nosa pasuje do tego męskiego, szowinistycznego na wskroś otoczenia i wnosi ze sobą wszystko to czego można spodziewać się po następczyni mitycznej Pandory, ale opowieść nabiera zdecydowanie żywszych kolorów. Zresztą ciekawie jest do samego końca i już po tym jak skończyłem czytać żałowałem, że nie będzie dalszego ciągu, a tu proszę – minął miesiąc i niespodzianka, na półce z nowościami pojawił się „Drugi brzeg”. Podsumuję to tak: po tym co przyniósł mi „Ołowiany świt” nie wahałem się ani chwili, nie czekałem na przecenę i bardzo jestem ciekaw co też czeka mnie na tym „Drugim Brzegu”.