Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

Dziękuję Ci Kapitanie

Uff… co za ulga! Rozkosz prawie. Odkładam „Morskie Diabły” Charlesa Lockwooda i sięgam po prawdziwe morskie opowieści. Niby tamta historia opisana przez admirała…., oparta na faktach. Na dodatek to wspomnienia i to m.in. o operacji o NIEBAGATELNYM, żeby nie powiedzieć KLUCZOWYM wręcz [przynajmniej według Ch. Lockwooda] znaczeniu dla losów wojny na Pacyfiku. Co z tego, skoro czytać się nie da? A Fiedlera da się czytać, pożerać, pochłaniać, połykać…

„Dziękuję Ci Kapitanie” to skromna książeczka, zbiór kilku opowiadań marynistycznych autorstwa Arkadego Fiedlera. Opowiadania te nie łączą się ze sobą, a jednak zbiór ów stanowi zwartą dosyć całość, której spoiwem są losy niektórych polskich statków handlowych i ich załóg w okresie II Wojny Światowej. Losy bardzo różne a jednak bardzo podobne, pełne heroizmu, zaangażowania i przysłowiowej już „polskiej fantazji”, które to sprawiały, że nasza „druga mała flota” (określenie zaczerpnięte z tytułu znakomitej książki Jerzego Pertka) była bardzo zauważalna, szczególnie w pierwszym okresie wojny. Wszak zdecydowana większość statków i okrętów pod biało-czerwoną banderą zdołała schronić się po wybuchu wojny w sojuszniczych portach i brała potem udział we wszystkich chyba operacjach koalicji antyhitlerowskiej.

Rzecz w tym jednak, że - moim zdaniem - nasza literatura marynistyczna zawsze była „większa” niż nasza flota. Może dlatego, że ta druga zawsze była mniejsza od naszych oczekiwań, a literatura była tych ogromnych, niespełnionych marzeń i oczekiwań wyrazem, by nie powiedzieć spełnieniem. Piszący o morzu (Conrad, Fiedler, Borchardt, Pertek, Flisowski, Kon, Romanowski i inni) rozbudzali naszą tęsknotę za bezkresem oceanu i morskimi przygodami, w niezrównany sposób opisując dosyć prozaiczne przecież, ciężkie, niewdzięczne i mozolne życie na morzu. Całe pokolenia zaczytywały się pasjami w opowieściach o powstałej z niczego flocie II Rzeczypospolitej, o wspomnianej już wcześniej „Wielkiej małej flocie”, czy o „Krążowniku spod Somosierry”. Przez całe lata PRL-u jednym z najbardziej poczytnych periodyków był miesięcznik „Morze”, wydawany zresztą już od 1924 roku, a książki marynistyczne znikały ze sklepów szybciej niż banany i pomarańcze przed świętami Bożego Narodzenia.

Tak też było ze zbiorem „Dziękuję Ci kapitanie”, który miał bodajże szesnaście wydań, poczynając od 1945 roku, co w ogóle mnie nie dziwi, bo te opowiadania wciąż fascynują i poruszają wyobraźnię i upływ czasu nie szkodzi im w żaden sposób.

Ja mam wydanie drugie, z 1956 roku, które obciążone było obowiązkową daniną dla cenzury w postaci m.in. wtrętów o „okropieństwach” sanacyjnej Polski i kawalerzystach uderzających z lancami na niemieckie czołgi w kampanii wrześniowej. Swoją drogą fenomenem dla mnie jest trwałość, z jaką to kłamstwo niemieckiej propagandy utrwalone – niestety - m.in. w „Lotnej” Andrzeja Wajdy, rozpanoszyło się w powszechnej świadomości. Nie o tym jednak miałem pisać, nie o tym.

Rozpoczynając rozdział „S/S Bielsk – statek z charakterem” przywołał Fiedler cytat z książki „Ships and Seamen” Geoffreya Rawsona, którym składał hołd Conradowi – Korzeniowskiemu, który „oddał [przywrócił] morzu duszę”: „Tkwi ironia w tym wyobrażeniu, że to Polakowi było zarezerwowane, by Anglikom wytłumaczył morze”.

Nikt bardziej niż Fiedler - tymi opowiadaniami - nie zasłużył sobie na miano dziedzica tej conradowskiej wizji statków, morza i ludzi morza. Dziękuję Ci Autorze.