Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

Lampart

„Nikt nie opisał zmierzchu arystokracji sugestywniej niż Proust, a po nim Giuseppe Tomasi di Lampedusa”, tak przynajmniej uważa Bogusław Deptuła, serwując nam w „Śniadaniu mistrzów i innych posiłkach” przepis m.in. na makaron z kurzymi wątróbkami a la Lampedusa. Nie wiem jak sugestywny był Proust, bo darowałem sobie poszukiwanie straconego czasu w jego towarzystwie. Jakoś tak w czasach studenckich zbyt wielu moich znajomych z ogromną egzaltacją poruszało proustowskie tematy, a ja lubię być w mniejszości.

Pozostał mi więc Giuseppe Tomassi i jego książe Salina, który jak na „wymierającego arystokratę” jest „człowiekiem ekstremalnie żywotnym” i pełnymi garściami czerpie z uroków życia. Je, pije, kocha się – nie z żoną bynajmniej – świat ogląda z wnikliwością, charakterystyczną dla osób potrafiących utrzymać zdrowy dystans do otoczenia i jedyne czego mu brakuje to naturalny następca. Z wyboru zostaje nim Tancredi, siostrzeniec księcia, arystokrata - a jakże, ale różniący się znacznie od większości innych potomków znanych rodów, przede wszystkim umysłem otwartym na pojawiające się wszędzie oznaki nadejścia czegoś nowego.

„Jeżeli wszystko ma pozostać tak jak jest, wszystko musi się zmienić” – lubił myśleć i mawiać książe Salina. Wcześnie dostrzegł elastyczną postawę Tancrediego, jego niezbyt poprawne politycznie kontakty i poglądy i postanowił to wykorzystać.

Widział również panujące wśród sycylijskiej arystokracji pasywność, bierność i zacofanie intelektualne. Dominowała postawa negowania jakiejkolwiek aktywności zgodnie z postawioną przez Lampedusę tezą, że na Sycylii nie ma znaczenia, czy robi się źle czy robi się dobrze: grzech, którego Sycylijczycy nie wybaczają nigdy to po prostu to, że się w ogóle coś robi.

Książe wychodził z założenia, że skoro zmiany muszą nadejść, można spróbować sprawić aby zaszły po jego myśli. Stąd już tylko krok do planowanego małżeństwa dziedzica rodu Salina z atrakcyjną córką miejscowego nuworysza. „Koniec świata” - jak zakrzyknąłby prawdopodobnie niezapomniany dozorca warszawskiej kamienicy przy ul. Złotej 25? Ależ skąd. Lądujące na w okolicach Palermo Czerwone Koszule Garibaldiego zwiastowały co prawda kres Królestwa Obojga Sycylii, ale w dziejach rodu Salina stanowiły tylko jedno z wielu wydarzeń, które należało przyjąć ze spokojem i obrócić na swoją korzyść. Wedle Sun Tzu „kto zna wroga i zna siebie, temu nic nie grozi choćby i w stu bitwach”. Świat starych rodów znany był księciu doskonale, a jedną z twarzy nowego świata był Tancredi i jego urocza małżonka.

Dla mieszkańców Królestwa Obojga Sycylii nowy świat stał się faktem w dniu 17 marca 1861 roku, kiedy to Wiktor Emanuel proklamował powstanie zjednoczonego państwa włoskiego, w następstwie czego dawne władztwo Burbonów zostało włączone do Królestwa Włoch. Gubernator Mediolanu Massimo D’Azeglio powiedział wtedy: „Zrobiliśmy Włochy. Teraz trzeba zrobić Włochów”. Niektórzy ze współczesnych oceniają, że do dziś to się nie udało. Co prawda w marcu 2011 r. prezydent Włoch Giorgio Napolitano w przemówieniu do narodu podkreślał, że zjednoczenie Włoch umożliwiło postęp, stało się opoką, na której zbudowano wolność i demokrację, a dziś powinno być powodem do dumy dla wszystkich. Tyle, że w odpowiedzi gubernator Sycylii Raffaele Lombardo grzmiał: „Trzeba skończyć z mitem zjednoczenia i nazwać rzecz po imieniu. My na południu zapłaciliśmy za to nędzą, torturami, krwią i masową emigracją. Płacimy do dziś”.

W książce Lampedusy mamy zapowiedź tych wszystkich ciągnących się już od 150 lat i nie rozwiązanych problemów. Autor nie ocenia, który ze światów jest lepszy a który gorszy. Lokuje niby sympatię po stronie „nowego”, ale jakie ono nowe, skoro wszystko już było. Wszak w awangardzie rewolucyjnych przemian najczęściej idą Ci, którzy chcą zająć miejsca odsądzanych od czci i wiary poprzedników. A jak już rewolucjoniści zwyciężą to – parafrazując Lampedusę - „właśnie od tej chwili dla nich i dla ich bliskich rozpoczyna się proces ciągłego szlifowania klasy, która w przeciągu trzech generacji przekształca prymitywnych gburów w bezbronną szlachtę”.

Na koniec nie odmówię sobie jeszcze cytatu z gatunku polonica. Ten cytat oddaje istotę, samo sedno postawy tytułowego Lamparta. Otwarł się co prawda na nowe idee, ale nigdy tak do końca ich nie zaakceptował: „Mówiono mi niedawno, że w Paryżu żyją teraz polscy hrabiowie, których zmusiły do ucieczki z kraju powstania i despotyzm; obecnie są dorożkarzami, ale spoglądają na swoich klientów mieszczuchów z takim marsem, że Ci biedacy wsiadają do dorożki sami już nie wiedząc po co i z miną zbitych psów”.

Giuseppe Tomasi Di Lampedusa - Lampart, PIW, 1988, s.232