Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

Słowiana

Właściwie to nie wiedziałem co napisać o tej książce. Nie, żebym nie miał o niej nic do powiedzenia. Wręcz przeciwnie, nawet się sporo różnego rodzaju refleksji nazbierało, ale właśnie tak różnego rodzaju, tak różnych dotyczące aspektów, tak wiele otwierające wątków. Dużo, tak dużo, że o wszystkich naraz pisać nie sposób, a które z nich wybrać? Oto jest pytanie.

Dylemat ten nie niesie oczywiście ze sobą szekspirowskich emocji (konradowskich/kordianowskich rozterek) a i ranga jego bardzo lokalna, bo rozgrywa się on jedynie w głowie piszącego te słowa. To ma być w końcu zwykła, prosta opinia, zwyczajnych kilka uwag na temat przeczytanej książki, więc te wszystkie rokokowe ozdobniki można sobie równie dobrze darować i rozpocząć czytanie od teraz, to znaczy odtąd.

Bardzo lubię takie niespodzianki, jaką była dla mnie „Słowiana. Powieść legenda” autorstwa Janiny Wenedy. Książka wpadła mi w ręce przypadkiem, w postaci jakiegoś koszmarnego „quasi ebooka”, bo chyba tylko tak można nazwać „to” co znalazłem gdzieś w czeluściach internetu, szukając informacji do uzupełnienia danych książki i zatwierdzenia jej w serwisie LC. Później zdobyłem również wersję drukowaną, ale to już całkiem inna historia.

I cóż owa „Słowiana”? Zapisany w jednym z edytorów tekst był tak koszmarnie sformatowany, że żeby cokolwiek zrozumieć zacząłem łączyć ze sobą wyrazy, wersy, poprawiać literówki, indeksować wyjaśnienia i niepostrzeżenie wciągnąłem się w treść tej opowieści dziejącej się w latach poprzedzających powstanie państwa pierwszych Piastów.

Lestek i Wojbor, młodzi mieszkańcy niewielkiego gródka położonego w ziemi Polan, wracają do domu po czteroletniej służbie w książęcej drużynie. Ten powrót do normalnego życia okaże się dla nich trudniejszy niż przypuszczali. Okaże się , że „dawne sprawy” wciąż pozostały takie jakimi je zostawili, a dojdą do nich nowe związane z majątkiem, podziałem zdobyczy i łupów, z ważnością w gromadzie i – a jakże – z rywalizacją o kobietę. Zwyczajne „Trudne sprawy” o jakich teraz opowiadają - w dosyć prymitywny sposób - programy w komercyjnych telewizjach.

Na szczęście autorka grała w znacznie wyższej lidze niż twórcy fabularyzowanych dokumentów z Polsatu czy innego „tefałenu” i świetnie poruszała się po realiach tamtej epoki. Janina Weneda - a właściwie Janina Perathoner - napisała piętnaście książek historycznych, nawiązujących do dziejów okolic Konina, z którym związana była przez całe swoje życie. Znakomicie wplotła w treść „Słowiany” obrzędy i codzienne zwyczaje Polan, opisy świąt, godów i zwyczajnego trudu związanego z codziennym bytowaniem, z pracą na roli, z polowaniami, z rozbudową osiedli ludzkich. Momentami opowieść ta przypomina słynne dzieło Gołubiewa, ale bez charakterystycznego dla tamtego utworu rozmachu i monumentalizmu. „Bolesław Chrobry to wielobarwny fresk z epoki a „Słowiana” to skromna – „obyczajowa” - miniaturka, taka niepozorna ikona „wisząca gdzieś w bocznej nawie” starej świątyni, ale jaka ciekawa i jakże pełna uroku. Dlatego też, w mojej prywatnej kolekcji, trafiła na półkę „Pereł z lamusa”. W pełni na to - w mojej opinii - zasługuje.