Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

Sklepy cynamonowe

Znakomita znakomitość! Piękne, zachwycające dzieło, oszałamiające, upajające! Nie wiem jakich jeszcze „ochów” i achów” mógłbym użyć komplementując zbiór opowiadań Schulza. To chyba jeden z tych przypadków, kiedy status „lektury szkolnej” jest dla dzieła jednocześnie wadą i zaletą. Jest wadą, bo etykietka lektury (i to z gwiazdką) powoduje natychmiastowy odruch obronny u młodych ludzi. Jest zaletą, bo ta gwiazdka i możliwość pojawienia się „Sklepów…” na egzaminie maturalnym „zmusza” do zapoznania się z ich treścią i zwiększa prawdopodobieństwo przeczytania tego zbioru.

A kiedy już zostajemy sam na sam z Schulzem i jego magiczną krainą, wszystko się może zdarzyć. Może zdarzyć się na przykład to, co stało się moim udziałem w chwili, gdy przeczytałem pierwsze słowa „Sierpnia” – opowiadania otwierającego cały cykl:

„Ogromny słonecznik, wydźwignięty na potężnej łodydze i chory na elaphantiasis, czekał w żółtej żałobie ostatnich, smutnych dni żywota, uginając się pod przerostem potwornej korpulencji. Ale naiwne przedmiejskie dzwoneczki i perkalikowe, niewybredne kwiatuszki stały bezradne w swych nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach, bez zrozumienia dla wielkiej tragedii słonecznika”

„Zaczarowany koń, zaczarowana dorożka (…) K.I. Gałczyńskiego to przedszkole Hogwartu przy tym, jakiej magii używa Schulz do opisywania świata. Konstrukcja zdań, składnia, mnogość porównań i środków poetyckich, którymi posługuje się autor sprawiają, że proza przestaje być tylko prozą, staje się poezją, staje się obrazem, staje się rzeźbą, staje się wszystkim… . Świat, w który zagłębiamy się z Schulzem, dzięki Schulzowi jest tak intensywny i prawdziwy, że niemal namacalny. A przecież mamy świadomość tego, że autor wiedzie nas do krainy fantazji, do swojej Arkadii, do jego raju utraconego wraz z końcem dzieciństwa i symbolicznym wkroczeniem w dorosłość. Możemy z dużym prawdopodobieństwem założyć, że ten świat nie istniał, nigdy nie istniał w takiej formie, w jakiej opisał go Schulz. Możemy przyjąć, ze to czym się z nami dzieli, to jedynie projekcja jego wyobraźni, skażona wspomnieniami i marzeniami o szczęśliwych czasach. Nawet jeżeli zdecydujemy się przyjąć takie założenie, mocno chwytamy wyciągniętą rękę autora i dajemy się poprowadzić wprost do tego czarownego, wyjątkowego miejsca na ziemi, jakim stał się Drohobycz w opowiadaniach Schulza.

Wiele atramentu użyto pisząc o oniryzmie tej prozy, zmieszaniu fantazji z rzeczywistością, o kompleksach z dzieciństwa, ujawniających się w dojrzałych latach autora, o jego relacjach z Ojcem i o końcu męskiego świata dzieciństwa zderzonego, skażonego „kobiecością”, którą najpierw reprezentowała matka, ale którą rychło zastąpiły imiona i rysy całkiem innych kobiet… Wiele o tym pisano i być może sam też coś napiszę przy innej okazji i w obszerniejszym tekście. Tu natomiast chciałbym podzielić się jeszcze jedną refleksją. Uważam, że to bardzo dobrze, iż „Sklepy cynamonowe” są lekturą szkolną, bo młodzi ludzie mają szansę w ogóle usłyszeć o kimś takim, jak Bruno Schulz, posmakować jego twórczości, ale… tu pozwolę sobie na parafrazę z Miłoszewskiego: osobiście cieszę się, że nie przeczytałem tych opowiadań w szkole średniej i do wczoraj miałem to przeczytanie „przed sobą”. Cieszę się, że przeczytałem je właśnie teraz, gdy z perspektywy kilkudziesięciu przeżytych już lat, mogę w pełni docenić kunszt…, nie – geniusz Schulza. Podróż do krainy dzieciństwa, w którą udałem się dzięki Schulzowi i wiedziony przez niego, stała się dla mnie jedną z najpiękniejszych podróży, jakie odbyłem w swoim życiu.