Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

Wszyscy zginiecie. Tom 1

Nie lubię. No nie lubię i już! Zombiaków nie lubię. Nie wiem czy to jakiś uraz z lat dziecięcych i konsekwencje przedwcześnie obejrzanej „Nocy żywych trupów” (reż. G.A. Romero, 1968) czy to następstwo jakichś późniejszych kontaktów z motywem żywych trupów, ale faktem jest, że niewiele rzeczy na świecie przyprawia mnie o gęsią skórkę połączoną z obrzydzeniem i podprogowym strachem. Starannie omijam wszystko, co choćby tylko zalatuje wonią rozkładających się ciał, niepowstrzymanie prących przed siebie w poszukiwaniu świeżego ludzkiego mięsa. Darowałem sobie nawet dosyć powszechnie zachwalany wielosezonowy serial „The Walking Dead” i nagle dostałem propozycję od zaprzyjaźnionego dystrybutora.

  Weź, przeczytaj i powiedz co o tym sądzisz. Takie tam, niecałe trzysta stron o zombiakach, połkniesz w dwa wieczory”.

– Ale co to jest – zapytałem, zerkając niepewnie na okładkę – horror jakiś?

– Nie marudź, tylko weź i przeczytaj.

Wziąłem, przeczytałem, połknąłem haczyk, choć nic tego nie zapowiadało.

Zgodnie z moimi zasadami, nie przeczytałem blurbów. I choć widniejące w podpisach nazwiska Lamparskiej i Pilipiuka bardzo kusiły uważam, że dobrze zrobiłem, bo pozbawiłbym się przyjemności kilkukrotnego szerokiego, pełnego zdumienia rozwarcia „japy” przy okazji kolejnych zwrotów akcji. Ale zacznijmy od początku. Będzie trochę spoilerowania.

Świebodzice, to niewielkie miasto w powiecie świdnickim na Dolnym Śląsku. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą już z początków XIII wieku, a zmiennymi kolejami losu można by obdzielić wiele miejscowości leżących w bardziej spokojnych okolicach. Szczęśliwie dla miasta i jego współczesnych mieszkańców leżące nieco na uboczu głównych szlaków komunikacyjnych Świebodzice, od zakończenia II WŚ nie były narażone na jakieś szczególne niebezpieczeństwa, nie licząc oczywiście dwóch wielkich powodzi z 1997 i 2002 roku, które okazały się kataklizmami dla całego Dolnego Śląska. I oto w bezpiecznej i nieco sennej atmosferze miasteczka wydarza się coś, na co nieprzygotowane są receptory współczesnego człowieka o zdrowych zmysłach.

Pewnego wrześniowego poranka w sali prosektorium świebodzickiego szpitala, celem przeprowadzenia rutynowych czynności związanych z ofiarą śmiertelnego wypadku komunikacyjnego, stawiają się: przedstawiciel Prokuratury Rejonowej ze Świdnicy, technik kryminalistyki i młody policjant ze świdnickiej Komendy Powiatowej Policji oraz miejscowy lekarz i jego asystent. Niekonwencjonalne i nie dające się w żaden sposób przewidzieć zachowanie denata, po którym przetoczyła się pięcioosiowa ciężarówka, w jednej chwili skasowało wszelkie funkcjonujące dotychczas reguły postepowania, a spirala zdarzeń poczęła rozkręcać się w kierunkach, których w normalnych okolicznościach często nawet nie próbowalibyśmy sobie wyobrażać.

Odgłosy mlaskania, towarzyszące konsumowaniu ciała młodego policjanta ze świdnickiej dochodzeniówki, długo dźwięczały w uszach prokuratora Palahniuka, który podejmuje się desperackiej próby ocalenia bliskich przed „tym czymś”. Zbieg różnych zdarzeń i brak paliwa w baku sprawiają, że uciekinierzy trafiają do malowniczego Zamku Książ. Tam przy pomocy ekipy remontowej i kilku argumentów, wśród których poczesną rolę odgrywał zabrany z mieszkania karabin G3 Heckler & Koch kal. 7,62 prokurator Palahniuk organizuje punkt oporu w oczekiwaniu na nieuniknione.

Co sprawiło, że w spokojnych dotąd Świebodzicach pojawiły się krwiożercze bestie? Skąd się tam wzięły? Jaki zasięg ma to zjawisko? Czy znów coś wydostało się z jakiegoś utajnionego laboratorium pod jakimś „Wuhan”, czy to może początek końca świata, zapowiadany w jedynej proroczej księdze Nowego Testamentu?

Do pewnego momentu wiemy tyle samo, co główny bohater, czyli nic, ale wtedy autor zaczyna odkrywać kolejne karty, które kierują opowieść na całkiem nowe tory. I zdecydowanie są to tory rollercoastera, a nie jakiejś górskiej ciuchci sapiącej z wysiłku na byle podjeździe. Lubię być tak zaskakiwany, życzę tego również innym czytelnikom, więc zwrócę uwagę na jeszcze tylko jeden element całej układanki, który dla wielu osób może okazać się istotną zachętą do lektury. To miejsce akcji - tajemniczy Dolny Śląsk. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu był on dla III Rzeszy tak głębokimi peryferiami, że do dziś krążą setki legend i opowieści na temat wielu niemieckich tajemnic pogrzebanych w tych okolicach wraz z tysiącami ciał nieszczęśników z leżącego nieopodal Gross-Rosen.

A już tak całkiem na zakończenie: Oskarżam! Oskarżam Pana Franciszka Moore o niewyobrażalne okrucieństwo! Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której znalazłem się mniej więcej o godzinie 4:30 nad ranem, trafiając po zaledwie 280 stronach na wers z tekstem „Koniec części pierwszej”?! Zachowując proporcje, dzięki temu wiem chyba, jak może czuć się wygłodniały zombiak. Żądam kontynuacji!  

/-/Adam Zdanowski